eGospodarka.pl
eGospodarka.pl poleca

eGospodarka.plFinanseGrupypl.biznes.bankiCo zrobic zeby bylo "za darmo" › Re: Co zrobic zeby bylo "za darmo"
  • Data: 2004-02-24 17:12:27
    Temat: Re: Co zrobic zeby bylo "za darmo"
    Od: andy_k <a...@a...org> szukaj wiadomości tego autora
    [ pokaż wszystkie nagłówki ]

    On Tue, 24 Feb 2004 11:27:19 +0100, "Wojciech Nawara"
    <[WYTNIJTO]usenet@nawara.info> wrote:

    >Użytkownik "K" <k...@W...gazeta.pl> napisał w wiadomości
    >news:c1f6lj$i93$1@inews.gazeta.pl...
    >
    >> Aktualnie glowne konto mam w VB i zeby wesprzec ich w filozofii
    >bezplatnosci
    >
    >Jak ja czytam o tej filozofii to mi się niedobrze robi. TO JEST BIZNES, nie
    >stowarzyszenie, organizacja charytatywna, albo dobry wujek.
    >
    >Strach się bać, co będzie jak VW wprowadzi jakieś opłaty [a powinien
    >chociażby za przelewy u konsultanta]. Zdrada filozofii, ideałów i w ogóle
    >żydokomuna i cykliści.
    >
    >Obudźcie się, kapitalizm i wolny rynek mamy !

    Zadziwiajaca sa takie glosy. Swiat nie jest taki czarno-bialy. Odnosze
    wrazenie, ze to wynika z checi szpanowania przed reszta grupy.

    Przeciez to dzieki wysmiewanemu w tym watku emocjonalnemu i entuzjastycznemu
    zapalowi powstal produkt taki jak Linux i inne rozwiazania open source. Linux
    i oprogramowanie open source jest obecnie *jedynym powaznym* zagrozeniem dla
    giganta jakim jest Microsoft. Tak wiec moze okazac sie, ze Ci rzekomo "naiwni
    emocjonalni frajerzy" pokonaja w koncu najwieksza softwarowa firme swiata, a w
    kazdym badz razie jak na razie sa na najlepszej do tego drodze.

    Trzeba byc pozbawionym wyobrazni, aby nie zauwazac jak wielkie znaczenie w
    biznesie maja emocje i ideologie. Czymze jest czlowiek nie kierujacy sie
    uczuciami i zasadami? Robotem?

    Rozwiazania oparte na ideologii GPL/GNU/open source proponuje sie juz nawet
    dla stanowienia prawa:
    http://prawo.blog.as/

    ====================================================
    =======
    [ 22.02.2004 @ 22:09 ]
    LINUX a Prawa Polskie - rozważania "lobbysty"

    Lecimy na Słońce!

    Polski system prawny przypomina ser szwajcarski. Pełno dziur i niezbyt świeży
    zapach. Wszyscy to wiedzą, a jednak jeśli coś się zmienia to prawie wyłącznie
    na gorsze.

    Dlaczego tak jest? Kiedy myślę o całym procesie ustawodawczym, który miałem
    okazję kilkakrotnie oglądać z bliska przypomina mi się taki stary dowcip o
    radzieckich sekretarzach, którzy na wieść, że Amerykanie wylądowali na
    Księżycu postanowili wysłać ekspedycję na Słońce. "Przecież się spalimy..."
    próbowała nieśmiało protestować wybrana załoga. "Towarzysze, nie jesteśmy tacy
    głupi. Polecicie nocą" odparli niewzruszeni przywódcy.

    Analizą istniejących analogii zajmę się dalej. Teraz kilka słów o Linuksie...


    GNU/Linux

    Linus Torvalds, w swojej książce "Po prostu dla zabawy" opowiada jak tworzył
    początki Linuksa - systemu operacyjnego będącego pierwszym od lat poważnym
    konkurentem Monopolisty. Siedział przed komputerem, pisał system sam dla
    siebie. Trochę dla zabicia czasu, trochę dlatego, że dostępne wówczas na rynku
    systemy operacyjne albo nie zaspokajały jego potrzeb albo były dla niego za
    drogie. A kiedy doszedł do wniosku, że napisał coś ciekawego, pozwolił używać
    swojego systemu za darmo wszystkim, którzy mieli ochotę poeksperymentować.
    Nawet nie miał w tym żadnego specjalnego celu, nawet nie myślał o tym, że może
    stworzyć coś naprawdę wyjątkowego.

    To Linus Torvalds jest najbardziej znaną ikoną oprogramowania Open Source. Ale
    ideologię tworzenia darmowego oprogramowania stworzył wiele lat wcześniej kto
    inny - Robert Stallman, twórca systemu GNU. Podstawy ideologii są proste -
    dzięki możliwości zapoznania się z kodem źródłowym programu i dokonania
    dowolnej jego modyfikacji software staje się coraz lepszy. Ludzie również
    stają się lepsi, ponieważ ciągle uczą się czegoś nowego i są zachęcani do
    dzielenia się z innymi swoją wiedzą. Dzięki swoistemu sprzężeniu zwrotnemu
    tych dwóch efektów nakręca się pozytywna spirala rozwoju i ludzi i
    technologii.

    Obu panów dzielą jednak zasadnicze różnice. Pierwsza polega na tym, że Linus
    Torvalds zaczynał tworzyć przede wszystkim dla zabawy, a Robert Stallman z
    głębokich przekonań ideologicznych. Druga różnica polega na tym, że pierwszy
    mieszka teraz w dużym domu w Kalifornii i jeździ BMW Z3, a drugi wciąż robi
    wszystko, żeby nie przywiązywać się do dóbr materialnych. I bardzo się nie
    lubią. A jednak to nie przeszkadza im tworzyć oprogramowania, które
    harmonijnie ze sobą współpracuje.


    Synergia idealna

    Mimo tak dużych różnic ideologicznych zarówno Torvalds jak i Stallman
    pracowali i pracują według podobnego wzorca. Tworzą oprogramowanie - sami lub
    z grupą programistów, udostępniają je za darmo razem z kodem źródłowym, a
    kiedy użytkownicy zgłaszają im błędy w działaniu systemu (często również z
    propozycjami rozwiązań) oni je usuwają. A kiedy użytkownicy proszą o nowe
    funkcje, oni je dodają. Banalnie proste.

    W ten sposób Linux ciągle jest rozwijany przez dziesiątki tysięcy hakerów z
    całego świata. Zaraz... powiedziałem hakerów? No tak... hakerów. Dla
    większości ludzi nazwa "haker" ma wydźwięk negatywny, bo kojarzy się z
    wandalami piszącymi wirusy i złodziejami oprogramowania. Ale ja nie piszę o
    nich. Piszę o prawdziwych Hakerach, którzy bezinteresownie i z pasją
    poświęcają swój czas na znajdowanie błędów w programach wyłącznie w jednym
    celu - aby uczynić je jeszcze lepszymi. Najlepsi hakerzy piszą świetne
    programy, a jeszcze lepsi od nich bezustannie je poprawiają i udoskonalają.

    Każdy z nich robi to bezinteresownie i z pełnym poświęceniem. No, może
    niezupełnie bezinteresownie. Jak zauważa Eric S. Raymond w swoim eseju
    "Kolonizując intelekt" (Homesteading the Noosphere), swego rodzaju walutą,
    którą informatycy otrzymują za swoją pracę jest powszechny szacunek środowiska
    i satysfakcja z tego, że powstało coś, czego na co dzień używają miliony
    użytkowników. Czasami motywacje bywają bardziej przyziemne - będąc na liście
    autorów dobrego software'u dużo łatwiej znaleźć lepszą i lepiej płatną pracę.

    Aspekt finansowy nigdy nie jest jednak najważniejszy - w świecie, w którym
    zaspokojenie najniższych potrzeb z piramidy Maslow'a - czyli potrzeb
    fizjologicznych i potrzeb bezpieczeństwa jest stosunkowo łatwe, najważniejsze
    staje się zaspokojenie potrzeb wyższych - potrzeby kontaktów społecznych,
    potrzeby zdobycia szacunku oraz potrzeby samorealizacji. Widać jasno, że
    trudno byłoby wymyślić informatykowi lepszy sposób na zaspokojenie tych
    potrzeb niż poprzez umożliwienie wspólnej pracy nad ambitnym darmowym
    projektem.

    Wysoka jakość Linuksa jak i fakt, że przy tak rozproszonych ośrodkach
    decyzyjnych jest on wciąż stosunkowo harmonijnie rozwijany jest zresztą
    fenomenem, którego wielu ludzi nie jest w stanie zrozumieć. Wspomniany już
    wyżej Eric S. Raymond, w eseju "Katedra i bazar" (The Cathedral and the
    Bazaar) tłumaczy ją działaniem opisanego przez socjologów "Delphi effect".
    Prawo to mówi tyle, że opinia grupy ludzi o odpowiedniej wiedzy jest bardziej
    trafna i kompletna (reliable) niż opinia dowolnej pojedynczej osoby z tej
    grupy. Praktyczne działanie tej zasady pozwala na niezwykle efektowne
    eliminowanie błędów w oprogramowaniu.

    Z drugiej strony, pojawiające się często konflikty decyzyjne i kompetencyjne
    są w niezwykle skuteczny sposób rozstrzygane przy pomocy kilku niepisanych
    praw zwyczajowych, które zdaniem ERS w zadziwiający sposób przypominających
    zasady, którymi kierowali się pierwsi kolonizatorzy Zachodu Stanów
    Zjednoczonych.

    Kara za złamanie któregokolwiek z praw jest niezwykle dotkliwa - lekceważenie
    środowiska. A to oznacza niemalże wirtualną śmierć "przestępcy". Prawdziwych
    problemów zagrażających harmonijnemu rozwojowi projektu, zdarza się więc
    stosunkowo niewiele.


    Twórczy Chaos

    W samym środku zawieruchy (bo przecież nie na górze - nie można tu mówić o
    żadnej hierarchii) jest Linus Torvalds. Sam twórca i człowiek najbardziej
    godny zaufania czuwa nad pracami nad najbardziej istotną częścią systemu -
    jego jądrem (kernelem). Wszelkie zmiany, wprowadzane w kernelu muszą być
    ostatecznie zatwierdzone przez niego. Czy to znaczy, że on sam je tworzy?
    Bynajmniej! Nad kernelem pracują informatycy z całego świata, każdy z nich
    odpowiada za jakąś jego część. Linus mówi tylko - "tak chłopaki, to jest dobry
    pomysł, to się znajdzie w następnej wersji jądra". Albo - "nie za bardzo,
    przemyślcie to jeszcze, może następnym razem wyjdzie wam lepiej".

    Ważne w całym procesie jest to, że struktury są płaskie, bez jakiejkolwiek
    "władzy" w tradycyjnym rozumieniu tego słowa, jak również to, że
    odpowiedzialność za każdą linię programu jest bardzo jasno identyfikowalna.
    Ostateczną i najtrudniejszą decyzję - o wprowadzeniu jakichś zmian lub o
    kierunku rozwoju podejmuje zazwyczaj właściciel projektu, choć zdarzają się
    również projekty, w których o kierunkach dalszego rozwoju decyduje większość
    za pomocą głosowania (np. Apache).

    Podobnie wygląda praca nad innymi projektami - programami. Każdy projekt ma
    swojego "właściciela" - człowieka, który dany projekt wymyślił albo przejął od
    kogoś innego. Projekty są rozwijane (to najważniejsze!) na podstawie wskazówek
    i pomysłów użytkowników i innych informatyków oraz użytkowników.


    Linux dystrybuowany

    Zbliżając się powoli do zarysowania analogii pomiędzy Linuksem a systemem
    prawa wyjaśnić muszę jeszcze czym jest dystrybucja Linuksa - wszelkie
    porównania odnosić się będą bowiem raczej do dystrybucji niż do Linuksa jako
    takiego.

    Jaka jest więc różnica pomiędzy Linuksem jako takim a dystrybucją? Linux jako
    taki, to coś raczej nieokreślonego. Składa się na niego przede wszystkim jądro
    systemu (kernel) czyli to co w nim najważniejsze. Ale mianem Linuksa określa
    się również często tysiące programów tworzonych przez programistów z całego
    świata. Te programy często są wobec siebie konkurencyjne (robią to samo) i
    często - szczerze mówiąc - nie najlepszej jakości.

    Mianem dystrybucji Linuksa określa się natomiast wybór konkretnych programów
    przez określoną firmę czy organizację. Spośród wszystkich programów
    specjaliści wybierają do danej dystrybucji te, które cieszą się największym
    uznaniem użytkowników i dystrybuują je w formie nadającej się do
    zainstalowania na komputerze.

    Powszechnie uważaną za jedną z najlepszych dystrybucji Linuksa jest Debian. Z
    różnych względów. Świetny wybór software'u to jedno, ale jest jeszcze aspekt
    sentymentalny. Debian związał się bowiem wobec użytkowników swoistą "Umową
    Społeczną". Możemy przeczytać w niej m.in., że "nie będziemy ukrywać problemów
    przed użytkownikami" albo, że "naszym priorytetem są użytkownicy - dołożymy
    wszelkich starań, żeby spełnić ich potrzeby". I - co najważniejsze - umowy
    dotrzymuje co do joty - nic mniej nic więcej. A użytkownicy ich za to kochają.

    Najlepsze rozwiązania, troska o ludzi, całkowita szczerość i transparencja,
    przewidywalność. Czy nie to właśnie chcielibyśmy widzieć również w naszym
    prawie?...


    Motyką czy rakietą?

    No to co z tą naszą wyprawą na słońce? W postawie radzieckich generałów
    ujawniają się następujące kardynalne błędy polskiego procesu legislacyjnego:
    - gigantomania i wynikające z niej beznadziejne pomysły,
    - destrukcyjna niechęć do poczynań konkurencji oraz
    - niewłaściwy dobór ludzi podejmujących istotne decyzje.

    A propos gigantomanii i potrzeby wielkich dokonań to aż przykro się robi na
    wspomnienie wszystkich przeżytych przez nas reform, od których jakoś
    nieszczególnie poprawił się nam komfort życia. Nie mówię oczywiście, że
    wszystkie reformy były niepotrzebne, ale trzeba uczciwie sobie powiedzieć, że
    prawie każda w jakimś aspekcie zakończyła się porażką - albo założenia były
    złe, albo wykonanie, albo - jedno i drugie.

    Ale jest ich tyle, że... że zaczyna się wydawać, że to jest jakiś dziwny
    wyścig na reformy. Skąd te reformatorskie zapędy naszej klasy politycznej?
    Chyba stąd, że politycy wierzą w to, że skala wymyślanych przez nich reform
    świadczy o ich wielkości. Aż chciałoby się krzyknąć - "Panowie na materacu, do
    Szwecji na lewo!"... Tymczasem, należałoby się raczej pogodzić z faktem, że
    dla każdego człowieka większym problemem jest raczej zorientowanie się gdzie
    do cholery ma się tym razem zgłosić po wniosek na paszport niż ogólne
    założenia reformy administracji publicznej i to, że w teorii wygląda ona
    wyśmienicie.

    Po drugie, destrukcyjna niechęć do poczynań konkurencji. Ta wzajemna niechęć i
    zazdrość o osiągnięcia "konkurencji" jest wielkim i nieszczęśliwym paradoksem
    demokracji wielopartyjnej. Wszyscy tak bardzo chcą udowodnić, że są lepsi od
    innych, że gubi się w tym prawdziwa troska o dobro wspólne (czy ktoś jeszcze
    pamięta taką definicję polityki?!). Nie byłbym nawet w stanie zliczyć, ile
    świetnych pomysłów przepadło w Sejmie wyłącznie dlatego, żeby konkurencyjna
    opcja polityczna nie mogła sobie tylko przypisać jakiejkolwiek zasługi.

    Trudno się zresztą dziwić - wykazanie się dobrymi pomysłami i udowodnienie
    beznadziejności pomysłów konkurencji jest najlepszym sposobem zdobycia
    "kapitału politycznego" czyli punktów w sondażach. Ale czy to naprawdę jest
    gra na punkty?...

    Po trzecie, niewłaściwi ludzie na niewłaściwych miejscach. Nie chcę i nie będę
    oceniać polskich elit politycznych. Ale... to o Leibnitz-u mówią, że był
    ostatnim człowiekiem na świecie, który posiadł całą dostępną ludzkości (w
    swoich czasach) wiedzę. A Leibnitz umarł prawie 300 lat temu... Wniosek z tego
    taki, że każdy kto wierzy we własną nieomylność musi się mylić. A na podstawie
    mylnych wniosków nie da się podjąć trafnej decyzji.


    Traumatyczne dzieciństwo Ustawy

    Czy wiecie jak NAPRAWDĘ tworzy się Ustawa? Jeśli nie, to posłuchajcie
    opowieści człowieka, który widział to kilka razy na własne oczy.

    Na początku pojawia się jakaś potrzeba - polityczno-społeczna albo obiektywna
    zewnętrzna (na przykład wejście do Unii Europejskiej).

    Potrzeba jest czasami analizowana przez tzw. ekspertów - najczęściej
    przypadkowych ludzi, w najlepszym razie przez delikatnie mówiąc oderwanych od
    rzeczywistości profesorów znalezionych na jakiejś uczelni. Im więcej szumu
    potencjalny ekspert robi wokół siebie w mediach, tym bardziej jest uważany za
    eksperta. W szczególności na potrzeby telewizji Ekspert ma często pod ręką
    jakiś niezwykle prosty, chwytliwy i bezdennie głupi pomysł, którego
    objaśnienie nie wymaga używania trudnych słów. Generalna zasada jest taka, że
    im ważniejszy i bardziej medialny temat, tym częściej w roli ekspertów
    występują ludzie, którzy nie mają zupełnie nic do powiedzenia.

    Potem następuje proces pisania projektu ustawy. Ustawę najczęściej piszą
    pracujący za stanowczo zbyt niskie pensje ludzie z jakiejś komórki w
    odpowiednim ministerstwie. To najczęściej dobrzy fachowcy i zazwyczaj bardzo
    sfrustrowani ludzie, którym po 10-20 latach spędzonych w ciasnych i ponurych
    pomieszczeniach zależy tylko na tym, żeby jak najszybciej pójść do domu.

    Przed wysłaniem projektu do Sejmu trafia on do tzw. "konsultacji społecznych".
    Na ustawę o grubości 100-200 stron konsultujące organizacje dostają na
    przykład 10 dni, czyli zdecydowanie za mało nawet na to, żeby taką ustawę
    porządnie przeczytać i zrozumieć o co w niej chodzi.

    Potem projekt ustawy trafia do Sejmu, gdzie w czasie prac różnych komisji
    zajmują się nim ci sami albo jeszcze inni "eksperci", jeszcze bardziej
    przypadkowi i jeszcze bardziej próbujący się wykazać oraz posłowie, którzy -
    co do zasady - nie mają pojęcia o czym się mówi.

    To na tym etapie najczęściej pojawiają się mętne jednostki w drogich
    garniturach, po cichu opłacane przez nieetyczne firmy chcące zgarnąć gruby
    szmal na jakimś przekręcie. Zazwyczaj występują właśnie jako "eksperci", z
    którymi zresztą łatwo ich pomylić, bo zazwyczaj wiedzą o temacie więcej od
    "prawdziwych" ekspertów, dzięki czemu stosunkowo łatwo zyskują zaufanie
    parlamentarzystów. Z drugiej zaś strony, ludzi z biznesu, którzy szczerze
    przyznają się skąd są i jaki mają interes traktuje się jak przestępców. Bo
    przyszli coś dla siebie załatwić.

    I to na tym etapie dochodzi do największych katastrof - do każdej ustawy
    posłowie zgłaszają dziesiątki, setki zupełnie ze sobą niespójnych a wręcz
    nawet sprzecznych poprawek, tak że końcowy produkt często przestaje
    przypominać cokolwiek sensownego. Powstają dziury w prawie, tworzą się szanse
    na nowe przekręty. Te buble za rok czy dwa łata się kolejnymi bublami i tak
    się jakoś kręci...


    Chyba już gorzej być nie może?...

    Jak widać wyraźnie na podanych wyżej przykładach, głównym powodem wprowadzania
    w życie fatalnych ustaw jest przede wszystkim brak rzetelnej, głębokiej i
    kompetentnej dyskusji nad projektami ustaw. Podobnie sytuacja ma się zresztą z
    już istniejącymi ustawami - jeżeli jakiś bubel zostanie wprowadzony w życie,
    trzeba wielu lat na to, żeby komuś się zachciało nad nim pochylić.

    Naszemu systemowi po prostu rozpaczliwie brak Hakerów z prawdziwego zdarzenia.
    Ludzi, którym chciałoby się, żeby prawo stało się trochę lepsze. Którym
    chciałoby się znaleźć błędy, zaproponować drogę ich rozwiązania i wprowadzić
    jakieś sensowne ułatwienia. I nie, nie sądzę żeby problemem był brak ludzi,
    którym się chce coś zrobić - takich ludzi sam znam bardzo wielu. Każdy z nich
    z chęcią przyłożyłby się do poprawienia jakiejś ustawy czy rozporządzenia. Bo
    w końcu, czyż nie przyjemnie byłoby pomyśleć o jakimś dobrze komentowanym
    przepisie - "to ja to wymyśliłem..."? Myślę też, że nie byłoby całkiem od
    rzeczy wpisanie sobie takiego osiągnięcia do C.V.

    Problemem jest natomiast to, że ludziom, których znam brak jest jakiejkolwiek
    nadziei na to, że zostaną przez kogokolwiek wysłuchani.


    Prawo a'la Linux

    A skoro system rozproszonej współpracy opartej na stuprocentowym wolontariacie
    działa tak dobrze przy tworzeniu tak skomplikowanego produktu jak komputerowy
    system operacyjny, to dlaczego miałby nie zadziałać w przypadku systemu
    prawnego? Wyobraźcie sobie, że każdy użytkownik systemu prawnego (czyli
    obywatel kraju nad Wisłą) mógłby poprosić autora (Sejm) o nową funkcjonalność
    systemu albo usunięcie błędu, a autor (Sejm) powtórzyłby za Linusem Torvaldsem
    - "jasne, czemu nie?"

    Poza Linuksem jest już zresztą sporo przypadków stosowania podobnych metod
    współpracy - w sumie niedaleko od obszaru naszych zainteresowań mieści się np.
    Open Law Project realizowany przez Harvard University.


    Polityka i politycy

    Czy jednak w naszym do granic możliwości skłóconym Sejmie możliwa jest
    jakakolwiek merytoryczna dyskusja i odłożenie na bok wzajemnej niechęci?

    No cóż, 99% wszystkich ustaw zawsze była i jest całkowicie apolityczna. Bo cóż
    może być politycznego w ustawie o podpisie elektronicznym, w prawie wodnym czy
    kodeksie postępowania administracyjnego? A to przecież funkcjonowanie takich
    "nieważnych" ustaw ułatwia nam albo utrudnia życie najbardziej.

    Zresztą, jeśli nie znajdą się ludzie, którzy będą nas chcieli wysłuchać w tym
    Sejmie, to znajdą się w następnym. Trzeba pamiętać, że półtora roku do
    wyborów, to wcale nie tak dużo czasu. Widać ostatnio wysyp różnych - mniej czy
    bardziej egzotycznych - programów różnych partii. Czy któraś z partii
    opozycyjnych odmówiłaby w tych okolicznościach przyjęcia do własnego programu
    gotowego zestawu bezpiecznych, przeanalizowanych i sensownych propozycji,
    które w dodatku mają widoczne poparcie dużej części istotnej grupy
    potencjalnych wyborców, jakimi są internauci?

    Spróbować zawsze warto!


    I jak niby miałoby to działać?

    Żeby cały pomysł wypalił i zadziałał potrzebne są:

    - Informacja zwrotna od ludzi, którzy na co dzień mają do czynienia z kiepskim
    prawem w aspekcie praktycznym (będę ich nazywał dalej "użytkownikami").
    Musielibyśmy wiedzieć, co ludzi boli, co chcieliby zmienić i jak. Oczywiście
    nic nie stoi na przeszkodzie, żeby prawnicy i eksperci - ludzie, którzy
    NAPRAWDĘ znają się na temacie również takiej informacji udzielili.

    - Zaangażowanie prawników lub ekspertów dobrze znających jakąś gałąź prawa.
    Wyobrażam to sobie tak, że jakiś pomysł czy błąd zgłoszony przez użytkownika
    "poszukiwałby" sponsora - prawnika czy eksperta, który chciałby się danym
    problemem zająć. Na tym etapie ekspert musiałby sformułować proponowane
    brzmienie przepisu wraz z jakimś uzasadnieniem i poddać go ogólnej dyskusji, w
    której braliby udział zarówno eksperci jak i użytkownicy. Po zakończonej
    dyskusji należałoby urządzić internetowe głosowanie wśród użytkowników i
    ekspertów, tak, żeby mieć pewność, że ostateczne brzmienie przepisu ma
    odpowiednie poparcie większości ludzi, którzy są tematem zainteresowani.

    - Współpraca polityków. Myślę, że jeśli całe przedsięwzięcie nieźle by się
    rozkręciło, to z tym nie będzie problemu - politycy dostaliby za darmo (ich
    eksperci też biorą pieniądze!) dobry program, reklamę w Internecie (możemy np.
    zamieszczać listę polityków, którzy głosowali za, a którzy przeciw) i
    wdzięczność tysięcy ludzi, którym choć trochę polepszyłby się komfort życia.
    Czyli proste przełożenie na ilość głosów w następnych wyborach...


    I co dalej?

    Czy to wszystko kiedykolwiek ma szansę stać się rzeczywistością? Ja wierzę, że
    tak, że rzeczywistość wokół jasno wskazuje nam drogę. A co Wy o tym myślicie?
    Bylibyście gotowi zaangażować się w rozwój takiego pomysłu?

    A ponieważ pomysły dojrzewają przez krytykę, niniejszym poddaje swój pod
    pręgierz dyskusji. Będę wdzięczny za wszystkie uwagi, w szczególności za
    poprawki, propozycje rozszerzenia i prośby o rozwinięcie tego tekstu o
    konkretne aspekty.

    A jeśli myślicie, że to dobry pomysłto nawet jeśli nie macie żadnych uwag -
    wyślijcie mi proszę przynajmniej krótki email - d...@t...pl

    Oczywiście, bardzo również proszę o raportowanie byków w prawie i propozycje
    zmian.

    Pozdrawiam wszystkich, którym chciało się doczytać do końca :-)


    ====================================================
    ========
    Ktos na forum mbanku podal tez przyklad, ze obecnie wielkie o ugruntowanej
    pozycji (jak najbardziej kapitalistyczne) korporacje tez uswiadamiaja sobie,
    ze nie mozna sie w dzisiejszych czasach kierowac jedynie zyskiem:

    ====================================================
    =========
    http://www.bankier.pl/wiadomosci/article.html?articl
    e_id=1028289

    "Pragmatykiem jest Michael Porter z Universytetu Harvarda, światowy guru od
    konkurencji. ...
    Zdaniem Portera, dla korporacji przyszłości aktywa fizyczne będą miały małe
    znaczenie, ważniejsze będą: kultura, sieć kontaktów, kapitał ludzki i własność
    intelektualna. ...

    Korporacje ... muszą być uczciwe, przejrzyste, przewidywalne i
    merytokratyczne, to znaczy: powinny w nich decydować talenty i umiejętności.
    Korporacja nie może czynić zła. ...

    Korporacje nie mogą się kierować tylko zyskiem, lecz także długoterminowymi
    korzyściami społecznymi. ...
    ====================================================
    ===========
    A ponadto to ze bankowi nie placimy, to nie znaczy, ze on na nas nie zarabia,
    nikt nie oczekuje od banku, zeby byl instytucja charytatywna, tylko zeby mial
    konkurencyjna, uczciwa, jak najlepsza dla klientow oferte.

    a.


Podziel się

Poleć ten post znajomemu poleć

Wydrukuj ten post drukuj


Następne wpisy z tego wątku

Najnowsze wątki z tej grupy


Najnowsze wątki

Szukaj w grupach

Eksperci egospodarka.pl

1 1 1